piątek, 2 lipca 2010

Niebioza

Nie mam czasu dziś rozpisywać się ani na temat okoliczności powstania dzieła kulinarnego, ani skutków jego spożycia. Nie mam ochoty koncypować, analizować, rozplątywać gąszczy gramatycznych zawijasów, co fikają gdzieś po głowie, zamiast usiąść spokojnie do stołu. Nie, nie, nie - bo właśnie jem. Jem i to jedzenie pochłania mnie całkowicie - a ja go pochłaniam i tak się nawzajem przyjemnie unicestwiamy. W konsekwencji, mój intelekt podał się do dymisji w centralnym biurze zarządzania, a całą władzę skupiły siły żołądkowe, intensywnie trawiące niebiańską treść. Niezbioza ogarniająca powoli wszystkie obszary mego ciała nie pozwala mi dalej pisać (prawa ręka już drętwieje w orgazmicznym rozczapierzeniu). Lewa, pomóż!

Oto przepis Z-nieba-spadły:
wcześniej namoczone przez noc i ugotowane do miękkości ziarna orkiszu, przestudzone +
mała puszka kukurydzy + ogórek świeży pokrajany w kostkę + sałata rzymska pokrajana w paski + świeża natka pietruszki poszatkowana + spora łyżka konfitury porzeczkowej + sos vinaigrette (olej ryżowy, ocet różowy, pieprz, sól, cukier) = ciało uwolnione od siedmioletnich trosk, stan równowagi wszystkich 15 miliardów komórek mózgowych.