W ramach czystek przedwyjazdowych, śniadanie zjadłam w towarzystwie przemiłej, acz lekko nieśmiałej Kasi Manny. Aby nieco Kasię rozweselić i ośmielić, założyłam jej mnóstwo kolczyków z rodzynek (wcześniej sparzonych wrzątkiem), dodałam nieco złotego brokatu - imbiru z torebki (może być także świeży plasterek imbiru na czółko), resztkę ojczystego miodu, bo uszy miała już przesadnie czyste (jakby ją kto dwa razy dziennie ryżową szczotką traktował). Żeby Kasia nabrała jeszcze zdrowych rumieńców, powinnam kazać jej przebiec się naokoło domu lub zaliczyć schody z dołu do góry w tempie prestissimo, ale ponieważ dziewczyna ma wyjątkowo flegmatyczny charakter, postanowiłam dać jej spokojnie w garnku posiedzieć, a policzki nasmarowałam jej cynamonem, żeby już taka strasznie blada nie była. Kasia pochodzi z tzw. dobrego domu. Nie wariuje, nie chichocze. Jeśli już naprawdę jest jej za gorąco na gazie, to zamiast huknąć, zaprotestować - ona będzie siedziała grzecznie, aż się w końcu przypali. Dlatego Kaśkę trzeba ciągle sprawdzać, czy się nie zwęgla przypadkiem, i często ocucać, solidnie mieszając. Taką Kasię można spotkać w różnych wariantach - na jabłkowo, na gruszkowo, na malinowo. W ramach oszczędzania waluty zakupiłam kilo tutejszych pakowanych w worki foliowe jabłek. Połowa potłuczona, biedaki. Ale Kasia wybredna nie jest i potłuczone jabłuszko chętnie przyjmie. Tak więc od początku, żeby później nie było że Wam z Kasi potwór wyszedł, podaję kolejność zdarzeń:
Do wrzącej wody wrzucam pokrojone jabłka. Dodaje sparzone rodzynki, wiórki kokosowe (mogą być z Kosowa), miód, następnie cynamon, imbir (ale tylko odrobinę). Gotuje się to dobre parę minut (jabłka muszą być miękkie). Wtedy zapraszam Kachnę. Nie zróbcie tylko mojego błędu - nie wrzucajcie Kasi od razu do wrzącej wody! Wtedy grudki murowane. Kasię trzeba najpierw przyzwyczaić - rozrabiając (tylko grzecznie rozrabiając!) w szklance zimnej wody, dopiero potem, lekko zahartowaną - zaprowadzić do gorących źródeł, do tego buchającego na gazie gejzera jabłkowego. Wszystko razem mieszać energicznie, żeby się to zapoznało i porządnie zacieśniło znajomości. Jeśli lubicie jeść zdecydowanie po Kosowemu - oprócz dodania wiórek wlejcie mleka kokosowego. Ja tak zrobiłam, a wtedy Kasiunia gwałtownie zbladła i zapadła w krótką drzemkę. A kiedy się obudziła - miała taki delikatny, smętny wyraz twarzy i zamglone spojrzenie, a smakowała tak jedwabiście, jak tylko potrafi smakować zakochana potrawa. W końcu w Kosowie dużo ładnych chłopców... a może to była sprawka jabłka - czyżby zakazany owoc uczynił z Kasi kobietę?
piątek, 30 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz