Przychodzi taki czas w życiu każdego emigranta, kiedy musi coś ukraść. Dziś przyszła na mnie Pora.
Jak już wcześniej pisałam, przed odlotem do Ojczyzny przeprowadzam czystkę w artykułach spożywczych i pochodnych. Czystką objęty został także ekologiczny olej słonecznikowy, który wlałam hojnie do zeszłotygodniowej zupy. Jakże pochopnie! Nie przewidziałam, że w sobotnie rano najdzie mnie ochota na Pora. A Pora bez oleju to Pora Niemożliwa. Bowiem, warzywo ostre (z rodziny cebulowatych, szczypiorowatych lub porowatych), aby nie powodowało towarzyskiego spustoszenia, należy koniecznie poddusić na oleju, wtedy traci ono swój ostry smak i zapach. Delikatne duszenie - tak w przypadku pora jak i człowieka, powoduje, że staje się on blady i łagodny jak baranek. Tak więc olej był tu składnikiem sine qua non śniadania.
Wróćmy do ochoty na pora. Ochota - to jednak nie jest dobre słowo. To była raczej spirala lęku i fascynacji, przemożna chęć do zbadania granic emigracyjnej oszczędności, to było pragnienie sprawdzenia, jaka jest temperatura deficytowego kruszcu i czy można, poddając się kuchennym podszeptom diabła, zgotować smaczne śniadanie. Kradzież oleju z powodu ochoty - to byłoby banalne złodziejstwo! A wykorzystać to długie, uwiędłe do połowy dziadostwo i resztę ugotowanego dwa dni temu brązowego ryżu, przy pomocy cudzego tłuszczu - to było jak pisanie dzieła naukowego na tematy etyczne. Raskolnikow, teraz Cię, bracie, rozumiem. A teraz w kilku słowach - jak to się stało, że zboczyłam na ścieżkę kuchni nielegalnej:
Do przygotowania śniadania podeszłam prosto spod prysznica, czysta jak po spowiedzi, i z najlepszymi intencjami zakasałam rękawy szlafroka. Ale już na początku odczułam, jakby ktoś rzucił mi kłody pod nogi (pod pory?). Mimo przewrócenia mojej butelki oleju parę razy do góry dnem, nie otrzymałam ani kropelki niezbędnej do przygotowania śniadania substancji. Byłam w desperacji, bowiem garnek już od dobrych paru minut grzał się bez wypełniania na gazie, zaczynając niebezpiecznie parować teflonowymi uszami.
Ukradłam dwie łyżki oleju współlokatorowi, przyznaję. Ale są czasem sytuacje wyjątkowe, żeby nie szukać daleko, pozostanę przy temacie Zła w kontekście Pokarmów i wspomnę dla przykładu historię pasażera samolotu rozbitego w Andach, który do czasu przyjazdu grupy ratowniczej za jedyne pożywienie miał martwych współpasażerów.
Skoro temat sytuacji wyjątkowych został już wyczerpany, gładko przejdę od ludożerstwa do chronologii dzisiejszej śniadaniowej potrawy.
Na gorący skradziony olej włożyłam pokrojonego w krążki pora. Po podduszeniu dodałam nieco soli, pieprzu i kurkumy (może być także curry, coś podobnego do siarki w każdym razie), po czym wlałam nieco wrzątku, przygotowując mokry grunt pod nieco wyschnięty ryż. Ten po chwili również wylądował w garnku, wypił wrzątek, lekko się rozgotował, co dało efekt pulpy w kolorach flagi Falubazu - zielonogórskiego klubu żużlowego, jak dowiedziałam się z Wikipedii - aktualnego Drużynowego Mistrza Polski na żużlu.
Wnioski? Nie taki Por straszny - kradzież owszem, ale w barwach zwycięskich.
sobota, 31 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz