Kiedy zajedzie się do miejscowości Świniowo w powiecie grypskim, od razu poznać, że to Świniowo. Lasy, pola, drogi – wszystko, niby normalne, a jednak z lekka świnią trąci. Nie da się obojętnie przejść obok żadnego zbiornika wodnego – czy to będzie jezioro, czy staw, czy sadzawka ogrodowa, i nie pomyśleć: „aha, tu się musiała świnia kąpać”. A kiedy zaczepicie któregokolwiek mieszkańca wioski (a zwą się oni Świnowie), pytając o byle co, zaraz Wam się nasunie: „Ah, ten musiał dziś świnie pasać”. Ta świńska nuta dominuje w Świniowie, także w miejscowej kuchni. W gospodzie „Pod Świnią” można wygodnie usiąść na obitych świńską skórą stołkach oraz tanio, smacznie i do syta najeść się wieprzowiny. Wieprzowina! Tego słowa nie wolno przy miejscowych wymawiać, a już broń Boże, nie mówić „wieprzowina” o tym, co się dostało na talerzu. Wieprz to w języku miejscowych bardzo brzydkie słowo, przekleństwo, za które każdy z Was gotów byłby się śmiertelnie obrazić. Skąd ta niechęć do wieprzy? Ano, jak to często bywa – zagmatwana historia rodzinna. Długo by opowiadać, w wielkim skrócie chodziło o wrogie sobie rody: ród Wieprzy i ród Świń, które zostały połączone za pomocą małżeństwa dziedziczki ze Świniowa z dziedzicem z Wieprzy. Małżeństwo to było uknute przez najstarsze kobiety z rodów: hrabinę Świniową i hrabinę Wieprzową, dwie stare panny, które niegdyś bardzo zakochane były w mężczyznach z rodziny wrogów. Małżeństwo potajemne młodej pary odbyło się w małym kościółku na granicy między wioskami, w całkowitej tajemnicy przed resztą rodziny. Jedynymi gośćmi i zarazem świadkami tej ceremonii były owe dwie starsze damy. Możecie sobie wyobrazić, jaki skandal wybuchł na cały powiat grypski, jak tylko rozeszła się ta radosna, skąd inąd, wieść. Cała czwórka – dwie hrabiny i para młoda zostali wtrąceni do lochu na resztę życia, a do jedzenia dostawali tylko tosty z szynką – największe upodlenie, jakie może spotkać mieszkańca Świniowa, a Wieprzowa tym bardziej. Dlatego wkrótce cała czwórka ogłosiła strajk głodowy i w kilka dni później pożegnała się z życiem na skutek niedożywienia. Jedyną do dziś widoczną pamiątką tamtej historii jest Szynkowa Góra, oddalona od Świniowa o parę kilometrów, widoczna z wieży kościelnej. To góra tostów, które skazani na uwięzienie romantycy wyrzucali przez zakratowane okno lochu w proteście, w obronie godności swoich żołądków (jakby ktoś nie wiedział, żołądki tez mają godność). Jeśli ktoś chciałby udać się śladami świniowo-wieprzowej tragedii, to ostatnio młody menedżer do spraw kultury z powiatowego ośrodka promocji wymyślił szlak turystyczny, którym pieszo lub na dzikach pociągowych można zwiedzić okolicę oraz posłuchać paru ciekawych historii na temat regionu.
A teraz czas na przepis. Przepis zamiesczam oryginalny – w formie, jaką podał mi właściciel gospody „Pod Świnią”. Oto i on:
Najpierw świnię zamoczyć, ześwinić, zaświnioczyć. Wyjąć, obświntuszyć i posolić. Poświniować boki, zostawić w temperaturze świniopodobnej do rana. Rano – znów ześwinić, ale już nie zaświniaczać (ważne!), podzielić na małe świnki, dodać świniosu i świnioctu. Na koniec dolać pół małej szklanki świniowicy, zapiec na kolor ciemnoświnny. Po wyjęciu (najważniejsze!): doświnić, doświniaczyć i poświntuszyć, tak żeby wszystko mocno świniowało i podawać na stół.
Smacznego!
piątek, 11 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz