Czy ktoś z Was słyszał o Wyspach Capusti? Znajdują się one ponoć na Oceanie Spokojnym, na samym jego środku - dokładnie w miejscu niedostępnym dla satelitarnych agentów Google. Kto nie ma akurat sprawnej łódki, musi mi uwierzyć na słowo.
"Capusti" to nazwa w języku tubylców oznaczająca dosłownie "pełna gęba" lub też w wolnym tłumaczeniu: "bezmiar szczęścia". Język miejscowy w ogóle jest bardzo ciekawy, bowiem nie występują w nim takie słowa jak: martwić, kłopot, próchnica, ani takie wyrażenia jak: "do bani", "co ja teraz zrobię", "na moją niekorzyść". Językoznawcy europejscy uznali to za przejaw wyższości kultury kontynentalnej nad Capuścianą, ponieważ cierpienie jest przecież wyższą/zaawansowaną formą rozwoju emocjonalnego, a jako takie na wyspach nie występuje. Owszem, widuje się tam ludzi głodnych, umierających lub zakochanych bez wzajemności, ale przeważnie są oni uśmiechnięci od ucha do ucha, grają w bambusowe karty lub chleją, ile wlezie, bananowego koktailu.
Otóż na cześć tych wysp powstał przepis kulinarny, który Wam dziś proponuje, nie bez przyczyny. Wiąże się z nim wróżba (sceptyczni nazwą to przesądem, ale co z tego, skoro działa!), która mówi, że należy w dzień parzysty (a dziś przecież 16-sty), nieparzystego miesiąca (o, jak się dobrze składa, że mamy listopad) zjeść tyle wysp Capusti, ile mamy tego dnia zmartwień. Należy więc najpierw przeryć bardzo skrupulatnie zakamarki duszy, żadnego zmartwienia nie pomijając. Dostosować wtedy proporcje przepisu do zapotrzebowania i usmażyć wysepki na patelni, w głębokim tłuszczu. Jest to wróżba na mnie osobiście sprawdzona, więc ręczę, że i na Was podziała.
Ja z początku naliczyłam mych zmartwień siedem, na szczęście w ostatniej chwili uświadomiłam sobie, iż po usmażeniu obiadu czeka mnie tak nieprzyjemne zmywanie garów - a więc w sumie zmartwień osiem. I osiem wysp znalazło się finalnie w moim żołądku, uszczęśliwiając mnie totalnie. Osiem zmartwień średniej wielkości starcza na przyzwoity obiad. Jak ktoś bardzo głodny, to dłużej musi poszperać, czy aby więcej tych zmartwień mu się nie nazbierało. Ale z tym rzadko kto ma problem.
A oto przepis:
Kapusta biała - kawał uciąć, zetrzeć na tarce. Dodać curry i posolić. Jajko całe (ale bez skorupki) wrzucić, dodać mąki pszennej/ziemniaczanej i kaszy mannej - żeby się to porządnie skleiło, kukurydzy z puszki dla słodkości, pieprzu i sporo majeranku. Porządnie wymieszać, dodając mąki ziemniaczanej wedle potrzeby (skrobia klei zmartwienia). Formować kulki i smażyć w głębokim (symbolizującym Ocean) oleju.
Podsumowując, jak ktoś zmartwiony, zalękniony lub po ludzku zdołowany - polecam szczerze Wyspy Capusti w wersji na talerzu. Tym, którzy zwykle w takich sytuacjach zwracają się ku tabliczce czekolady, powiem, że czekolada może przecież pójść w nieparzyste dni parzystych miesięcy i wtedy jedno z drugim będzie stanowiło zaporę dla kłopotów nie do pokonania.
poniedziałek, 16 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz