Są ludzie, którzy podniecają się byle czym i są też inni, których podniecić może tylko najbardziej wyrafinowana sztuka. Pierwszych nazywamy padlinożercami, drugich – smakoszami. Smakosz ma zawsze minę opanowaną, nawet, gdy jest bardzo głodny, posługuje się sztućcami; zazwyczaj niczego nie chwali od razu. Powącha, obejrzy, podważy widelcem, powie: „hmmmm, no, no… taaa…” i dopiero spróbuje. Jeśli pochwali, to tylko z zastrzeżeniem, że mogłoby być jeszcze lepsze, gdyby… A jeśli mu nie przypadnie do gustu, to po pierwszym kęsie milcząco wstanie od stołu, dokładnie wycierając przy tym usta serwetką, po czym zniknie z Waszego życia raz na zawsze. O smakosza trzeba dbać i obchodzić się z nim jak z jajkiem, bo ma bardzo wrażliwe zarówno kubki smakowe, jak i receptory węchowe i dotykowe, psychicznie za to jest nie do złamania. Taka sztuka!
Otóż i podniecić go ciężko. Siedzi równo na dwóch pośladkach ze wzrokiem wbitym w talerz. Jak na takiego spojrzeć? Jak mu dać znać, że chciałoby się go zadowolić? Chrząknąć? Trącić go w kolano pod stołem, niby przez przypadek? Schowa nogi pod siebie, mrucząc z niezadowolenia, że mu się przeszkadza. Jedyny na niego sposób: ugotować mu coś, co mu dosłownie stanie… w przełyku. Coś niebiańsko pysznego, jakiś taki delikates, który rozłoży go na łopatki. Nie może mu po prostu „smakować”, to zbyt błahe, choć i tak trudne do osiągnięcia. To musi być rewolucja, która podsyci w nim dawno zapomniane uczucie, uczucie głodnego do niemożliwości niemowlaka, którego zaspokoić może tylko mleko z matczynej piersi. Popatrzcie jakie to proste, jakie naturalne. Żadne tam wykwintne danie, tylko zwykła, ludzka, w dodatku żeńska, pierś. Ale jak podana! W jakich okolicznościach!
Otóż okoliczności każdy może sobie wyobrazić: biedne małe stworzenie, które ledwo co widzi na oczy, naokoło niego wielki, hałaśliwy świat, a on – sam, zostawiony na pastwę losu, leży jak ta sierota w beciku i płacze. Im głośniej płacze, im większe łzy leje, tym bardziej jest głodny, aż zaczyna mu się robić zimno. Ale to tak zimno, że tylko na Biegunie może być zimniej. Dreszcze przebiegają po całym jego ciałku, paluszki kostnieją, zamykając się w piąstkę, nóżki podkurczają się pod samą brodę. Koszmar, z którego obudzić go może tylko dobroduszny śmiech pierwszej, ukochanej kobiety. Najpierw śmiech, a w chwilę potem przypływ ciepłej fali, jedwabistej cieczy lejącej się strumieniem prosto do gardła.
Takie zdarzenie. Powtarzalne, uniwersalne przeżycie. Kto go nie zna? Należy je zatem użyć zanim będzie za późno. Bierzmy się do roboty.
Bierzemy jedną, dobrze wyrośniętą kobietę. Obdzieramy ją z piórek, rozbieramy z wszelkich plastrów, kolczyków i butów. Urabiamy, faszerując miodem i pojąc winem. Następnie wsadzamy do pieca aż się porządnie zarumieni. Wyjmujemy w pozycji leżącej i kładziemy na wcześniej pościelony stół kuchenny. Dekorujemy wedle uznania.
Smakosz powinien być w niebo wzięty.
sobota, 6 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
najprzeróżniejsze są techniki szwacze
OdpowiedzUsuńjest fastryga kręta, jak bieg przełajowy,
ścieg krzyżykowy, po którym ni śladu,
czy równa stębnówka niczym krok marszowy
jednakże wszystkie te ściegi razem wzięte
w najrozmaitszych odmianach i stylach
nie dorównują mistrzowskiej technice,
o wdzięcznym i słusznym imieniu: szpila
ta bowiem każdą materię przenika
spinając trafnie, nie znosząc dyskusji,
by w jednej chwili zniknąć bez śladu;
żadnych dowodów, żadnych reperkusji
tylko tkanina pomni gwałt zadany
skrzywione nieznacznie pozostaną nici,
tu się przykroi, tam zszyje, odwiesi
i będzie dobrze. znakomicie.
Dziękuje za wiersz, wierny czytelniku.
OdpowiedzUsuń