Aleksander Tichonowicz Greczaninow - kompozytor rosyjski, znany jako twórca muzyki do przedstawień teatralnych (pisał m.in. dla Konstantego Stanisławskiego). W Polsce grywany przez uczniów szkół muzycznych, szczególnie początkujących pianistów, i szczerze przez nich znienawidzony, jednocześnie ubóstwiany przez ich nauczycielki – panie należące do odchodzącego już pokolenia pianistek rozpamiętującego czasy, kiedy polska szkoła pianistyczna rodziła talenty, mimo iż na półkach w sklepach leżał tylko ocet, a pewnie właśnie dlatego, że w księgarniach muzycznych królował Greczaninow. I mi przypomina się z lat szkolnych „Grave” Greczaninowa, utwór krótki, ale wielce uciążliwy, wydany po rosyjsku w raz z innymi, równie smutnymi utworkami w cienkiej książeczce, którą podarowała mi moja równie kochana, co wiedźmowata pani profesor. Była to kobieta zawsze wielce gustownie ubrana, nosiła się na pomarańczowo, żółto lub czerwono, tak, że widać ją było z daleka. Na jej kościstych, wykręconych reumatyzmem palcach wisiały ciężkie pierścienie, które stukały obrączką o poręcze foteli, kiedy mówiła coś z przejęciem (najczęściej ostro rugając za niedoćwiczenie tego to a tego pasażu). Po co to wspomnienie? Takich ludzi już nie ma. Trzeba iść z duchem czasu, patrzeć w przyszłość, nie odwracać się za siebie. Z drugiej strony, gdyby nie wspomnienia, gdyby nie pamięć (tak czasem bolesna), to czy człowiek, mógłby powiedzieć o sobie: Jestem to i to? Jestem taki a taki? Kiedy mówię: nazywam się Zofia S. to przecież mam na myśli Zofię S., która dawno temu stawiała niezdarnie palce na klawiaturze i marzyła jedynie o ucieczce z tej klitki na poddaszu, gdzie trzecie już pokolenie wychowywane było na muzyków przez panią Irenę. Mam na myśli tą Zofię S., która zakochana w pewnym panu bez pamięci (choć później pamięć wróciła, mimo wciąż trwającej miłości), chodziła z nim po ciemku ulicami Poznania, modląc się, by nie trzeba było wracać do domu, by pociąg nie odjechał, by cały świat zapomniał, że istnieje.
Greczaninow znany jest również w kręgach kulinarnych – z powodu prostej potrawy, której wprawdzie nie jest autorem, ale której użyczył swego nazwiska, a która ucisza marsz kiszek na długie godziny. Ponoć po jej zjedzeniu miał Greczninow powiedzieć: "Więcej w swoim życiu nie napiszę żadnego marsza, choćby mnie miał Lenin poprosić i Wszyscy Święci". Na szczęście Lenin nie poprosił, bo własnej odmowy by Greczaninow raczej nie przeżył.
Potrawa jest złożona z dwóch materii, by tak rzecz. Z materii organicznej (artykuły spożywcze) oraz z materii wspomnień. Każdemu bowiem elementowi jadalnemu przyporządkowany jest element mentalny. I tak: gotowana kasza gryczana to pamiętna melodia, majeranek – pamiętny poranek, cebulka zeszklona na oleju – pamiętne spojrzenie, korzeń pietruszki i marchwi pokrojone i lekko podsmażone – pamiętne wagary, a sos sojowy to wspomnienie słonych łez wylanych przy pożegnaniu.
Wszystkie te składniki, wymieszane w odpowiedniej proporcji i kolejności (na oleju zeszklić cebulkę, dodać pokrojone warzywa, majeranek, ugotowaną kaszę, posolić) utworzą aromatyczną strawę, której jedzenie obfituje w cudowne wrażenia – zarówno smakowe jak i duchowe. Po jej zjedzeniu człowiek czuje tak pełnię swego żołądka, jak i swego jestestwa. Jak powiedział pewien mówca (którego z kolei nazwiska nie pamiętam): „Kto ma pełno w brzuchu, ten czuje, że jest. Kto umie wspominać, ten wie, kim jest”.
sobota, 23 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz