sobota, 29 maja 2010

O prawdziwej skawce

O prawdziwej skawce
Jeżeli ktoś z Was mi powie, że istnieje coś pyszniejszego od truskawki zjedzonej w majowe niedzielne popołudnie, to... No, dobra, istnieje: niemodyfikowana genetycznie truskawka zjedzona w majowe niedzielne popołudnie. Nie brzmi jednak już tak ładnie. Zostańmy zatem przy pierwszej wersji, a o ekologii zapomnijmy zgodnie z przysłowiem, że darowanej truskawce w geny się nie zagląda.

Przejdźmy do sedna sprawy: sałatka owocowa z truskawką w roli głównej.

Jeśli chodzi o umiejętności kulinarne potrzebne do jej przygotowania, to lista jest krótka (mycie, krojenie, mieszanie). To jednak, co decyduje o prawdziwym smaku tego dania są umiejętności logistyczne. Należy bowiem przejść przez całe miasto omijając tłumy turystów, wycieczki szkolne i starcze, handlarzy ptaszków z gliny, klub Opalania Niepełnosprawnych i cały ten niedzielny jarmark. Wybierać uliczki wąskie, rzadziej uczęszczane, torując sobie drogę plecakiem na kółkach. Czarne okulary pomogą umknąć przed akwizytorami w koszulkach z napisem "Pomóż Afryce za 1 Euro (tygodniowo)", którzy czyhają na bezbronną jedynie-obco-języczną młodzież. Moja rada: nie zatrzymywać się nigdzie, nawet na siusiu, pędzić prosto przed siebie do truskawkowego celu. Ów cel znajduje się za dworcem kolejowym w supermarkecie ALDI, który to z kolei szczyci się dobrym zaopatrzeniem w owoce, szczególnie hiszpańskie. Tam to wypatrujemy (lepiej już zdjąć okulary) czerwonych soczystych plam na horyzoncie. Nie, to jeszcze nie truskawki - to dopiero symptom ich obecności - zabieg aldikowych speców od marketingu. Przy wejściu oraz w alejce prowadzącej do owocowego stoiska wiszą czerwone flagi z żółtymi napisami: Świeże truskawki niska cena.

Lecz przy truskawkach, o dziwo, pusto. Żadnego tłumu, żadnych przepychanek, żadnego odjeżdżania cudzym koszykiem. Co, nie chwyciło? Jakieś niedobre, nieświeże? Poobijane? Nieumyte? Ależ nie, wszystko w porządku. Na nasze szczęście jeszcze wczoraj tak popularne truskawki, dziś były niemym bohaterem programu telewizyjnego, w którym zaprezentowano nowe badania nad alergenami. Wprawdzie nie było powiedziane, że truskawki uczulają bardziej niż inne owoce, nie padło wogóle słowo "Erdbeeren", ale w przerwie programu wyemitowano bardzo agresywną reklamę jogurtu truskawkowego. Rozmowę, która mogła toczyć się wtedy w niejednym niemieckim domu, można sobie tak oto wyobrazić:
Mąż: "Kochanie, z tymi alergenami trzeba skończyć."
Żona: "Trzeba, trzeba, ale jak?"
Mąż: "Nie jemy więcej truskawek".
I tak truskawka stała się przez przypadek wrogiem publicznym numer jeden.

Stoimy więc samotni i spokojni przed pełnym asortymentu stojakiem i wybieramy najładniejsze, najdorodniejsze, najjędrniejsze, najbardziej czerwone. Do tego dokładamy dwa banany i torbę jabłek, a w dziale mlecznym maślankę.
Potem czeka nas jeszcze podróż do domu, w której się umordujemy, spocimy, zasapiemy, ciągnąc za sobą owocową przyczepę, a przed oczami pokażą się czerwone plamki... Ręce mnie świerzbią, nie będę dłużej zwlekać:

Truskawki umyć, obrać, pokroić, banana obrać, pokroić, jabłka umyć, obrać, pokroić. Zalać maślanką. Zjeść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz